Zapraszam również do:

środa, 29 września 2010

"Miotły w dłoń i na krzyż!", czyli słów kilka o "lewej" polityce


Zawsze, gdy widzę w telewizji postać Joanny Senyszyn, przypomina mi się obraz czarownicy zapamiętany jeszcze w dzieciństwie. I nie dlatego, że posłanka być może przypomina ją wyglądem – chodzi bardziej o przekonania i poglądy, jakie wspomniana wyżej głosi.
Nie słyszałem wywiadu, czy choćby krótkiej wypowiedzi, w której zabrakłoby wzmianki o klerze. A to że kradną, innym razem molestują i najlepiej pozbyć się ich z życia publicznego, zakazać nauczania religii w szkołach, krzyże pozdejmować a najlepiej spalić. Księży pozamykać, bo na stos dziś nie wypada...
Takie poglądy to w dzisiejszym świecie życie codzienne, natomiast w przypadku tej pani to już chyba obsesja. Co komu przeszkadza krzyż, który wisi sobie od niepamiętnych czasów w klasie? Raptem zaczął ciążyć temu, czy owemu? Wyszli z cienia politycy lewicy żądając usunięcia tegoż symbolu religijnego. Wielcy przeciwnicy krzyża z obrączkami na rękach... Cóż mają do tego prawo. Z drugiej jednak strony znajdzie się nie mniejsza wcale rzesza osób, która tegoż krzyża zacznie bronić, bo wg nich na ten przykład krzyż na ścianie być powinien a bo nikomu nie ciąży, nikt o niego się nie potyka i nawet nie straszny swoim wyglądem - od tak sobie wisi jak wisiał przez lata. I co wtedy? Następna wojna o krzyż?
Niech mi pani poseł łaskawie wytłumaczy czemu służyć ma ta agresja i co złego jest w symbolu krzyża? I to, że jest ateistką niczego nie usprawiedliwia. Ateista – człowiek, który nie wierzy w nic – tym bardziej powinien być obojętny, bo przecież co mu do tego? Skoro nie uznaje to nie uznaje i tyle. Czy będzie wisiał krzyż, czy gwiazda Dawida wszystko jedno – jednego i drugiego raczej nie uzna za świętość. 
Polska jest krajem katolickim od 966 roku. Krzyż obecny jest w życiu publicznym od wiek wieków i śmieszne poglądy pani Senyszyn a raczej śmieszna ich manifestacja niczego nie zmienią. Utwierdzą tylko nie jedną osobę w przekonaniu, że dziś – wzorem mrocznego okresu średniowiecza – również mamy do czynienia z czarownicami, które czarują nas, zwykłych, prostych ludzi, którym wiszący na ścianie krzyż w niczym nigdy nie przeszkadzał. A skoro niektórym symbol ów przeszkadza może powinna rozpocząć się debata nad powieszeniem tuż obok małej miotły? Wówczas obie strony będą zadowolone.

poniedziałek, 27 września 2010

A Kaczyński po swojemu...

Jarosław Kaczyński (źródło: Internet)
Zniknął krzyż, czyli główny powód do wojny „polsko – polskiej”. Należy więc poszukać czegoś nowego, co da się wykorzystać przeciw znienawidzonemu wrogowi. Nie da się żyć z poczuciem przegranej w wyborach prezydenckich. To dlatego znów lider PiS powrócił do dawnej ofensywy i atakowania kogo się da.
Jak słucham wywiadów Jarosława Kaczyńskiego to aż nie chcę wierzyć, że takie bzdury mogą przyjść do głowy osobie medialnej, która mogła być prezydentem. Dzięki Bogu tak się nie stało, co nie zmienia faktu, że wygórowane ambicje poszły w kąt. Krzyża już nie ma, więc trzeba wziąć się za coś nowego. Tym razem padło na prezydenta, któremu lider PiS oczywiście „ręki nie poda”. Dlaczego? A to chyba wie tylko on sam. I krew mnie zalewa, gdy słyszę ludzi z jego otoczenia płaszczących się przed swym „guru”. A najgorsze jest to, że sami nie widzą tego co czynią, za to widzą opozycję, która – wg nich – jest uwiązana na smyczy niczym pies Tuska. A jeśli nawet tak jest, to przynajmniej ten pies wyje z sensem, czego nie można powiedzieć o pisowcach.
Beznadzieja wypowiedzi polityków związanych z partią Kaczyńskiego dawno sięgnęła już dna. A może lider kazał im wołać jednym głosem tym, którego zdążył już wszystkich nauczyć? Śmiać się chce z ludzi, którzy nadal nie mogą pogodzić się z przegraną. Wielki detektyw Macierewicz, który miał pokazać światu jak bardzo PO myli się co do katastrofy również przycichł, więc teraz należy stworzyć organ śledczy, który ustali, czy w Polsce widziano UFO lub czy wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Oczywiście w skład takiego weszliby przedstawiciele jedynie słusznej partii – PiS.
Po wściekłości ogarnia mnie żal. Żal dla człowieka poczciwego, który kolejny raz pokazał, że stary człowiek a może. Pozostaje czekać, aż na niebie ukaże się nowa gwiazda, która przyniesie jedną konkretną zmianę – zmianę lidera, byśmy – jako Polacy – przestali wstydzić się i wciąż przepraszać świat za Kaczyńskiego. Chociaż, jak to się zwykło powtarzać „nadzieja matką głupich...”

poniedziałek, 20 września 2010

"Znamy się tylko z widzenia..."

Początki „Naszej klasy” były mniej więcej takie: dla części z nas był to doskonały sposób na odnalezienie znajomych z wczesnych lat szkolnych, którzy z czasem rozjechali się po świecie zmieniając często adresy, numery telefonów, nazwiska... Cała reszta społeczeństwa odebrała powstanie owego portalu jako kolejny społecznościowy twór niczym nie różniący się od innych.
Dziś z dawnego portalu nie pozostało nic. Przynależność do szkół i klas schodzi na plan dalszy a liczy się tylko ilość znajomych i zdjęć w galerii – im więcej, tym lepiej. Powstają tzw. „konta fikcyjne” typu „Myszka Miki”, „Miłośnicy zegarków na rękę” i wiele innych dennych, tak dennych jak denne jest społeczeństwo, które je wymyśla i toleruje zapraszając „do znajomych”. Liczy się liczba - im większa, tym lepiej.
Czemu to ma służyć? Inny przykład, bo oto sam – jako użytkownik wciąż mający nadzieję na powrót do korzeni – dostaję zaproszenie od osoby, która chętnie widziałaby mnie wśród swoich znajomych. Nazwisko nic mi nie mówi. Wchodzę na profil i widzę chłopaka, którego od lat mijam ulicą, a z którym w życiu nie zamieniłem ani słowa. Pytam się go (piszę) czy my się rzeczywiście znamy? Odpowiedź: a no pewnie, że się znamy – „znam cię z widzenia”.
Może jestem staroświecki a może nastały takie właśnie „bratnie czasy”, w których przypadkowych przechodniów pozdrawia się już jak w USA „hello”, z tym, że bardziej swojsko i młodzieżowo, czyli „siema”, którego skądinąd na ulicach pełno? Raczej nie, bo przecież dałoby się ten stan odczuć. Jaki więc sens w „posiadaniu” w znajomych na „nk”, których obojętnie mijamy ulicą? Przykład z innej beczki. Od kilku lat w szkole średniej, w której pracuję stykam się (nie tylko ja zresztą) z brakiem kultury ze strony uczniów, od których nie usłyszy się już zwykłego „dzień dobry”. Idący ulicą uczniowie zdają się nie poznawać nie tylko belfrów, z którymi zwykle mają zajęcia. Patrzą się z głupim uśmieszkiem jakby czekali na pierwsze „dzień dobry” od swojego nauczyciela. Pytanie: czy tak właśnie zachowuje się „znajomy”- użytkownik portalu, o którym mowa?
Znajomy to osoba, którą znamy, z którą zamienimy „dwa słowa”, którą pozdrawiamy na ulicy zależnie od wieku, stopnia pokrewieństwa, itd. Tłumacząc to niektórym dociekliwym na „nk” odnoszę wrażenie, że raczej nie dociera i wciąż mnożą się łańcuszki dziwnych anonimowych „znajomych”.
Kończąc chciałbym poruszyć jeszcze kwestię galerii, w której coraz więcej młodych dziewcząt gromadzi zdjęcia wykonane z góry, pod jakimś kątem, które mają wyeksponować „to, czym kobieta oddycha”. No i zaczyna się gonitwa o to, która pokaże więcej. Pewnie ta, którą stać na „ekstra ciuszki” odkrywające więcej niż powinny. I aż się prosi o komentarz i radę za razem – czy nie lepiej po prostu, przepraszam za wyrażenie – wywalić wszystko na wierzch i nie zawracać sobie głowy a to zbyt małym dekoltem, czy zbyt małym kątem, pod którym ustawiono aparat? Bo przecież o to właśnie chodzi, by płeć przeciwna skomentowała jaka to jesteś ładna, jakie piękne „co nieco”, itd. Ładna może i tak a przy tym pusta jak i cała reszta, którą serwują nam nowi właściciele portalu.
W obliczu tejże tragedii, jaką jest „NK - miejsce spotkań”, pozostaje mieć nadzieję na to, że kiedyś powróci to, od czego się zaczęło a znajomi z dawnych, szkolnych lat będą „zawsze pod ręką”.

wtorek, 14 września 2010

Strzelać, nie strzelać? Oto jest pytanie...

Ponownie o służbach mundurowych, czyli kilka refleksji na temat użycia środków przymusu bezpośredniego przez policjantów w Polsce. Dziś, jak podaje Onet.pl, w Wielkopolsce doszło do użycia broni przez policjanta, który próbował zatrzymać uciekającego (i poszukiwanego listem gończym) przestępcę.  Oczywiście wielkie „halo”, bo policjant użył broni. Fakt, zanim jej użyje, w myśl obowiązujących przepisów powinien łaskawie poprosić bandytę, by ten grzecznie poddał się prawu. Mało tego – jeśli poprosi pana w mało grzeczny sposób, czyli np. podniesie głos, również może liczyć się z tym, że trafi do sądu, bo przecież krzyknął zbyt głośno, czy użył niewłaściwych i uwłaczających godności słów. Tak czy siak stoi na pozycji przegranej, lecz do tego powinien się już przyzwyczaić. Bo przecież nikt mu nie kazał zostać policjantem...
"Dzień dobry. Dokumenty do kontroli"
Ręce opadają! Po co w ogóle policjantowi broń? Po co gaz, pałka i kajdanki, skoro ich użycie grozi poważnymi konsekwencjami? Dziś czarne charaktery grasują po ulicach a policjant zastanawia się jak postąpić, by nie być sądzonym. W końcu i tak dochodzi do tego, że obojętnie co by zrobił to i tak postąpi źle. A jeśli będzie myślał zbyt długo... wiadomo. Paranoja!
Według niektórych policjant w Polsce powinien mieć takie prawa, jak jego kolega za oceanem, przynajmniej w niektórych stanach. Tu chciałbym przytoczyć historyjkę, którą kiedyś opowiedział mi pewien znajomy. Otóż kilka lat temu miała miejsce dość głośna sprawa. Co ciekawe najgłośniej było nie za wielką wodą, lecz tu - w Polsce. Chodziło mniej więcej o to, że policjant w jednym z amerykańskich stanów zatrzymał do kontroli samochód. Tamtejsze prawo mówiło o tym, że w takim wypadku kierowca powinien trzymać ręce na kierownicy (w widocznym miejscu) i nie wykonywać żadnych energicznych ruchów, gdyż może to zostać odebrane za zachowanie zagrażające życiu policjanta. Zatrzymany kierowca, jak dowiedziałem się z relacji kolegi, zbyt energicznie sięgnął do marynarki po dokumenty, za co został zastrzelony. Ów „strażnik Teksasu” zeznał wtedy, że poczuł się zagrożony i użył broni w samoobronie. Sprawę zamknięto a w Polsce ponownie zaczęto na ten temat dyskutować.
Otóż moje stanowisko w tej sprawie jest jasne – policjant w Polsce powinien mieć dokładnie takie same prawa, co ten z przytoczonej opowieści, a co za tym idzie należałoby skończyć z kolesiostwem, znajomościami i do służby w Policji przyjmować jedynie tych, którzy po prostu się do tego nadają.
Jest kontrola, ktoś ucieka. Znaczy ma coś na sumieniu. Należy takiego zatrzymać wszelkimi możliwymi sposobami, które nie zagrożą życiu bądź zdrowiu osób trzecich. Czyli jeśli sprawca (bądź podejrzany) ucieka samochodem należałoby, wzorem amerykańskich „westernów”, strzelić w opony lub poświęcić radiowóz i zajechać takiemu drogę. Sceptycy oczywiście spytają: a co, gdy taka sytuacja będzie miała miejsce w miejscu publicznym, powiedzmy w centrum miasta, gdzie gromadzą się tłumy przechodniów? A no odpowiedź prosta – zatrzymać czym prędzej, nim uciekinier wjedzie w nic nie podejrzewający tłum śpieszący do pracy. A należałoby zareagować nie w chwili, gdy tamten na liczniku ma 180km/h, ale już w chwili, gdy przekręci kluczyk w stacyjce.
Przykład następny sprzed kilku lat – pogoń za rabusiami przez całą Polskę (jeśli mnie pamięć nie myli uciekali po napadzie na stację benzynową lub kantor). A no uciekali zdrowo -  od wschodniej granicy kraju, przez Polskę centralną i zachodnią. Pół dnia sobie jechali i zwiedzali i co z tego, że goniła ich Policja, skoro nic nie mogą im zrobić? Skończyło się dopiero wtedy, gdy sprawą zajęły się służby niemieckie. Plus z tego taki, że o Polsce znowu głośno na świecie...
Policja w Polsce jest policją tylko z nazwy. Gdy wzywasz ją, bo akurat za ścianą mąż goni żonę wykrzykując to i owo, policja przyjedzie za pół godziny, poświeci latarką po oknach, wejdzie na piętro (albo i nie), postuka do drzwi i pójdzie. I wcale to nie dziwne – po prostu boją się chłopy zrobić cokolwiek, by nie odpowiadać prawnie za napaść na bandytę. Jakie prawo, taki porządek. Proste. Dziękuję za uwagę.

sobota, 11 września 2010

W myśl tolerancji kulturowej

Dziewięć lat temu tak Nowym Jorkiem, jak i całym cywilizowanym światem, wstrząsnęła wiadomość o zamachu na dwie wieże, w którym śmierć poniosło około 3 tysiące osób. Wtedy jeszcze o zagrożeniu płynącym z bliskiego wschodu nie myślało się zbyt dużo, bądź problem się jak zwykle bagatelizowało.
Wydarzenia dzisiejsze również spędzają sen z powiek milionów osób na całym świecie. Dowiadujemy się bowiem, że w miejscu tragedii ma powstać meczet. Dziwne to pod wieloma względami. Po pierwsze dlaczego ma tam powstać miejsce modlitwy dla muzułmanów, których „ramię zbrojne” dokonało wspomnianego zamachu? Czyżby po to, by zamydlić oczy i planować kolejny zamach w myśl zasady, że „pod latarnią najciemniej”? Pytanie drugie: kto okazał się tak mądry i wielkoduszny, by zezwolić na taką budowę w „strefie zero”?
Chciała uciec? Dosięgnęło ją prawo.
Pytań w sprawie meczetu na Manhattanie jest wiele, więcej jest jednak wątpliwości. Dziś zezwala się na budowę meczetów i tym samym rozprzestrzenianie się islamu na cały świat podczas, gdy krytykuje się państwa islamskie, w których łamane są prawa człowieka a ukamienowanie jest na porządku dziennym. Afganistan, Somalia, Irak czy Iran. Islamska Turcja szykuje się do wstąpienia w szeregi państw Unii Europejskiej. Strach pomyśleć co będzie za rok, dwa, kiedy to islam stanie się pierwszą co do wielkości religią świata, wedrze się do ośrodków władzy, opanuje urzędy i sądy. Wówczas kobieta będzie bez praw, bo prawo stanowić będzie co dłuższa maczeta a wszelki sprzeciw wobec tej „religii” wyeliminuje się samochodem - pułapką. Mało tego. Taki los spotka wszystkich niewiernych, czyli ludzi utożsamiających się z inną religią. Fundamentaliści (czytaj terroryści) w myśl religii Mahometa próbują „nawracać” świat za pomocą karabinów, bomb, samochodów – pułapek właśnie i innych metod, które prowadzą do końcowego sukcesu i zbawienia... Dlaczego mamy zgadzać się na takie prawo? Bo jesteśmy tolerancyjni? A islam zna pojęcie tolerancji?
Wszystko dąży do tego, że niedługo poznamy na własnej skórze czym jest islam, fundamentalizm i w końcu dżihad. Dziś w krajach arabskich, po ukazaniu się karykatury Mahometa, panuje szał zabijania, palone są flagi obcych państw a na ulicach, co już nie powinno nikogo dziwić, od rana do nocy słychać strzały z karabinów maszynowych wzywające do walki przeciw niewiernym.
Tak będzie wyglądać cywilizowany świat jeśli pozwolimy na rozprzestrzenianie się islamu w naszej kulturze. Ktoś powie, że fundamentalizm to tylko radykalny odłam i nie powinno się wrzucać wszystkich do jednego worka. Cóż. Fundamentalizm swój początek znajduje w islamie, więc pytanie jest jak najbardziej chybione. Władza zdaje się nie widzieć zagrożenia może dlatego, że zagrożone w pierwszej kolejności będą nie elity a zwyczajni, bezbronni obywatele. Dlatego, w myśl tolerancji kulturowej, w kuluarach nie zabiera się głosu, by nie zostać posądzonym o rasizm kulturowy.
W dziewiątą rocznicę zamachów na WTC jakże proste i logiczne wydają się być słowa irlandzkiego filozofa i polityka Edmunda Burke: „jedyną rzeczą jaka jest konieczna, by zło zatriumfowało, jest bierność zwykłych ludzi”.

środa, 1 września 2010

Witaj szkoło – bezstresowa!

Witaj szkoło!

Kończy się już pierwszy dzień szkoły, ten uroczysty, radosny... Radość umiera wraz z nadzieją o kulturę, której w dzisiejszej szkole próżno szukać.
Jeszcze kilkanaście lat temu szkolnictwo, od szkoły podstawowej począwszy, wyglądało zupełnie inaczej. Pamiętam na przykład, jak otrzymałem kilka „ciosów” linijką, dość znacznych rozmiarów za to, że po popołudniowych zajęciach ruchowych, przez okno, wszedłem do łazienki, by napić się wody. Uczyłem się wtedy w szóstej klasie i wiedziałem, że kara jest jak najbardziej zasłużona. Albo za urządzanie gonitwy na przerwach (kiedyśny berek) klęczało się na grochu, aż kolana puchły a jeszcze bardziej twarz ze wstydu.
Tak było kiedyś. Dziś mamy ciężko wypracowany system przez nie tak dawno rządzące w Polsce partie polityczne, zwany „bezstresowym wychowaniem”. Dziś o biciu ucznia nie ma mowy a co więcej – nie można podnieść nań głosu, by ten nie poskarżył się sądowi. Na lekcjach wychowania fizycznego broń Panie Boże nie wolno stosować asekuracji, aby nie zostać posądzonym o molestowanie.
System ma też radosne strony - można przecież do woli kpić z nauczyciela, wsadzać mu kosze na głowy nagrywając przy tym film na komórkę, by „dorobić się” kilkuset komentarzy na You Tube. Można palić, pić, przeklinać jeśli tylko nauczyciel nie złapie... Co z tego, że poczuje zapach tytoniu – nie złapał, nie udowodni! Wreszcie – i tu już słowa do belfrów, którzy mają jeszcze ambicje do nauki języków obcych – można przejść przyśpieszony kurs podczas długiej przerwy, rzadziej na lekcji, chociaż „łacina” na lekcji pod adresem nauczyciela coraz bardziej wchodzi w modę.
Bezstresowe wychowanie ma dać dzieciom więcej swobody, praw (rzadziej obowiązków) a nas – czyli rodziców, wychowawców i nauczycieli – powinno nauczyć takich praktyk, jak: „unikanie odmawiania prośbom dzieci”, czy „akceptacji ich wszystkich poczynań”. Praw dorośli zdaje się już nie mają. Mogą tylko patrzeć, jak ich pociechy dorośleją wychowywane bez krzyku, klepane po główkach i ogólnie rzecz ujmując „róbta, co chceta”.
Tak więc czas przestroić umysły na bezstresowy system szkolny, wykupić jakiś dobry pakiet ubezpieczeń na życie a już na pewno zamówić miejsce w jakimś miłym pensjonacie, w którym – po przejściu na emeryturę, która przecież tak szybko nadejdzie – wyspecjalizowane i dobrze znające się już na takowych przypadkach osoby zrobią wszystko, by nauczyciel w końcu poczuł się bezstresowo. Jeśli oczywiście zdąży...

Najbliżsi proszą o pomoc...

Jakiś czas temu świat obiegła wieść, że Nergal (czyli Adam Darski, lider black metalowego* zespołu Behemoth) jest chory na białaczkę. Straszna nowina, straszna choroba, która jak widać nie wybiera i tym razem padło na kogoś z pierwszych stron gazet.
Oczywiście Nergal w swej chorobie nie jest sam – towarzyszy mu i wspiera kochająca Doda (Dorota Rabczewska), również wielka – i tak samo kontrowersyjna - postać ze świata muzyki, której niedawny apel o pomoc dla narzeczonego (?) wywołał jeszcze większą burzę w mediach, niż sama choroba. Dlaczego? A no dlatego, że w ciągu kilku dni zebrano kilkanaście (jak nie kilkadziesiąt) tysięcy zgłoszeń od ludzi, którzy zaoferowali swój szpik, by uratować życie muzykowi.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie postać samego zainteresowanego, którego znamy między innymi ze spraw sądowych (wygranych zresztą) o znieważenie uczuć religijnych, których miał się dopuścić podczas któregoś z koncertów, gdy podarł Biblię i jej strzępy rozrzucił wśród publiczności.
Wielu sądziło, że Darski w chorobie szybko się nawróci a modlitwa pomoże mu przetrwać te, jakże ciężkie chwile. Nic takiego się nie stało a sam Nergal, na pytanie dlaczego, odpowiedział krótko: „po moim trupie”.
Wróćmy jednak do sprawy szpiku i ogromnego odzewu ze strony ludzi z całej Polski. Pytanie brzmi: czy trzeba być gwiazdą pokroju Dody, by dać szansę wyzdrowienia choremu? Pytanie następne, które nasuwa się praktycznie samo: czy ta rzesza ludzi dobrej woli, oferując swój szpik tak kontrowersyjnej postaci jaką jest Nergal, równie chętnie poddałaby się operacji dla powiedzmy chorych dzieci, o których również głośno przecież w mediach?
Odpowiedź brzmi: nie, bo – jak podawała niedawno któraś ze stacji telewizyjnych – tak wielka liczba dawców zgłosiła się po raz pierwszy i to, jak już wspomniałem, dosłownie w kilka dni po apelu Dody. Wydaje się więc, że małe istoty, przepraszam za wyrażenie będą musiały „obejść się smakiem”, gdyż po prostu nie mają tak wielkiej siły przebicia... Dziwi mnie natomiast jedna rzecz. Mianowicie to, czy dawcami są osoby sympatyzujące z ideologią wyznawaną przez Nergala, czy może to zwykli, prości ludzie? A jeśli to drugie, to czy owi zwykli ludzie to przesłanie znają i mimo to postanowili pomóc, czy może kierują się po prostu dobrem innego człowieka? Bo jeśli znowuż to drugie, to tym bardziej dziwi mnie fakt, że osoba niszcząca Biblię dostała szansę, a bezbronne dziecko nie...
Tak czy siak – Nergalowi, jako po prostu człowiekowi – życzę szybkiego powrotu do zdrowia, wielu sił w walce z chorobą, wsparcia najbliższych i obiecuję modlitwę. Tę chrześcijańską oczywiście...

* black metal – styl muzyczny bazujący na dźwiękach silnie przesterowanych, oraz na szybkim rytmie perkusji, którego wokaliści posługują się niskim, gardłowym, warczącym lub skrzeczącym głosem. W warstwie tekstowej dominują motywy satanistyczne, antychrześcijańskie, pogańskie i okultystyczne. (źródło: Wikipedia)