Edwards zgarnął nagrodę Nobla za prace nad zapłodnieniem in vitro a ktoś, kto całe życie pracuje na rzecz adopcji dzieci nie dostał nawet bukietu kwiatów. W takim oto kierunku idzie ludzkość. W końcu los dzieci w sierocińcach i domach dziecka przestanie nas obchodzić. W końcu matki, którym swoje własne dziecko „się nie spodoba” będą decydowały się na in vitro, czyli dziecko z probówki „best of the best”.
Dlaczego świat nie zajmie się pierwej problemem żyjących już dzieci a idzie w kierunku nauki? To dowód na to, że człowiek jest mniej ważny od probówek i laboratoriów, w których sztucznie powołuje się istoty do życia.
Szczerze tego nie rozumiem i żałuję coraz bardziej, że jestem człowiekiem, który to człowiek – zgadzając się na in vitro - „morduje” już żyjące dzieci, bo jak inaczej nazwać całkowite zobojętnienie na domy dziecka? Wolimy wyhodować sobie zdrowy i silny okaz z próbówki a żyjącymi niech martwią się inni. Za taką postawę należy się Nobel, bez wątpienia. Tylko dziwi mnie to, że owej nagrody nie przyznano naukowcom z obozów koncentracyjnych za np. wynalezienie taniego, dobrego, szarego mydła? Czy te dwie sprawy aż tak bardzo różnią się od siebie? Ktoś powie, że tak, bo przecież in vitro powołuje do życia a w obozach mordowano. No nie do końca powiedzą dzieci żyjące bez rodziców...W końcu taki los może spotkać dzieci niechciane, których przecież będzie coraz więcej. A nikt nie twierdzi, że „dzieci z probówek” będą kochane całe życie przez swoich „rodziców” i nie spotka ich los dzieci z domów dziecka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz